niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział XVI W gościnie u mistrzów

Tym razem drodzy państwo Minty and szokujące fakty (no może nie do końca szokujące). Tym razem trochę dłuższy rozdział. Miłej lektury!



Miętowa klacz usiadła na łóżku. Już miała zacząć notować, kiedy usłyszała głos.
-Na pewno dobrze robisz?
Minty jakby rozumiała uczucia tego nadzwyczaj dziwnego osobnika.
-Wielki Mistrzu, ja rozumiem, że źle się dziać będzie jeśli mój dziennik wpadnie w niepowołane kopyta.
Rzekomy Wielki Mistrz skinął głową i wyszedł z pokoju.

„Dzień (albo dni) … kolejny/ne (ostatnio zdążyłam się zgubić)

OK. Zaczęło się od tego, że miałam jakiś mega dziwny koszmar. Pamiętam tylko, że jakieś bestie stały wokół mnie, szeptały, a ja nie mogłam nic zrobić. Potem dopiero dotarło do mnie, że naprawdę słyszę jakieś szepty. Wytężyłam słuch starając się cokolwiek zrozumieć.
-Kiedy zostaliście zaatakowani?
-Trzy dni temu, Wielki Mistrzu.
Ten głos… Oresion! Usłyszałam jeszcze kilka osób szepczących coś między sobą. Z ich rozmów zrozumiałam tylko jedno słowo. Złotoaura. Przyznam szczerze, że wtedy konkretnie spanikowałam. To nie był sen, tylko jawa. Pewnie każdy w tym pokoju to jeden z tych wampirów gotowy skoczyć mi do gardła.
-Zgłupiałeś do reszty!- ktoś krzyknął
-I kto to mówi?- powiedział Oresion
Dotarło do mnie, że gość ma konkretne riposty.
-Pytam się po raz pierwszy i ostatni- dlaczego ją tu przytargałeś!?- odezwał się ponownie
Z tego to musiał być narwaniec.
-Uratowała mi życie. Gdyby nie ona nie opowiadałbym wam przed chwilą co zrobiła Rakotis!
-Bzdury pleciesz. Chyba wszyscy tu zgromadzeni potwierdzą, że jesteś niestały w uczuciach.
Po sali poniósł się cichy chichot. Sama myślałam, że za sekundę zacznę ryczeć ze śmiechu jeśli oni prędko nie skończą.
-Zamilcz!!!- ryknął Oresion
Chyba chciał użyć jakiegoś potężnego czaru, ale jak Wielki Mistrz ryknął to aż strach się bać.
-CISZA!!!
Ucichło delikatne brzęczenie aury. Jeśli kiedykolwiek pomyśleliście, że nie ma nic gorszego niż matka krzycząca na was głośno z powodu bałaganu w pokoju to pomyślcie, że krzyczy na was pięć mam połączonych w jedną osobę. Wtedy będziecie mieli jako-takie pojęcie jak się czułam w tej chwili.
-Narada skończona. Wyjdźcie. Jeśli chodzi o ciebie Garoen- później udzielę ci reprymendy.
Oj, już mi go szkoda. Słyszałam jak wyszedł mrucząc coś pod nosem. Jak się domyślam były to chanterlińskie przekleństwa.
-Oresionie- musimy porozmawiać w cztery oczy.
Wychodzi na to, że Gareon wychodził z pokoju z chytrym uśmieszkiem.
-Jesteś pewny, że ona jest złotoaurą?- zapytał Wielki Mistrz
-Widziałem na własne oczy. Wiem, że to nie jest zbyt możliwe Wielki Mistrzu. O ile mi wiadomo ostatni raz żyła na świecie złoto aura kiedy…
Przerwał nagle.
-Przepraszam Wielki Mistrzu.
Pewnie poruszył jakiś niebezpieczny kabel.
-Doskonale o tym wiem. Jeśli to prawda- a nie wyczuwam w twych słowach kłamstwa- możliwe, że jest nadzieja. Zajmę się nią.
-Dziękuję Wielki Mistrzu.
Usłyszałam trzask  drzwi. Pewnie już wyszedł. Dałabym głowę, że w tym momencie Wielki Mistrz przewrócił oczyma.
-Kiedy przestaniesz udawać nieprzytomną?
Zgłupiałam. Poważnie.
-Ja… ale… jak?- nie byłam w stanie wydusić słowa
Zastanowił się i po chwili odpowiedział:
-Za dużo myślisz.
Dobra. Zbaraniałam doszczętnie. Próbowałam nie myśleć, ale i tak myślałam. Jak na złość.
Wtedy przypomniałam sobie moją pierwszą lekcję czarów. Kazali skupić mi się na jednej rzeczy i spróbować ją podnieść lewitacją. Tym razem musiałam się skoncentrować na zaklęciu. Na przykład tamta bariera…
-Nawet nie próbuj. To cię osłabi, a na mnie nie zadziała.
Kolejne „że co?” na ten dzień. Dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać własne zmęczenie. Ostatnim wyjściem okazało się niewielkie okno.
-Nie radziłbym.
W tamtym momencie była zdesperowana do takiego stopnia, że byłabym w stanie popełnić samobójstwo. Zamiast tego zobaczyłam na parapecie niewielki sztylet.
-Opanuj się!!!- usłyszałam
Uznajcie mnie za wariatkę, ale Wieeelki Mistrz tego nie powiedział. To zabrzmiało jakby w mojej głowie. Oczy nagle zasnuły mi się mgłą. Poczułam, że unoszę się nad ziemią. Miałam wrażenie, że lawirowałam pomiędzy życiem, a śmiercią. Potem usłyszałam tylko „uspokój się” i „zaufaj mu”. Upadłam na ziemię. Obudziłam się następnego dnia. Było mi już lepiej. Leżałam na łóżku w jakimś pokoju. Ostrożnie wstałam. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Poszłam się przejść. Kiedy szłam korytarzem zauważyłam jakieś niedomknięte drzwi. Zajrzałam przez szparkę i natychmiast oślepiło mnie światło i fale potężnej energii. Potem zobaczyłam… no to się nie mieści w głowie. Wielkiego Mistrza bez peleryny. On nie był chanterlinem! Ba… on w ogóle nie przypominał w żadnym stopniu kuca. Spod światła wydobyła się nagle biała aura. Dziwne… bardzo dziwne. Wszystko nagle ucichło. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Wielki Mistrz patrzył prosto na mnie. Był cały biały z kilkoma dziurami… jednym słowem była bardzo dziwny jak na chanterlina (jeśli nim w ogóle był).
-Wejdź.- powiedział
Po chwili dodał:
-Owszem, jestem chanterlinem.
Nie wiem jak on to robi. Nie wiem, czy chcę wiedzieć.
-Zapewne zadajesz sobie pytanie dlaczego nie interweniuję w sprawie Rakotis…- przerwał
Po chwili zaczął kontynuować.                          
-Widzisz… to nie jest takie proste. Ponad dwadzieścia lat temu miałem córki. Pierwsza nigdy nie słuchała niczyich próśb, nalegań, ostrzeżeń, zakazów… Druga natomiast była po prostu ideałem. Pierwsza kiedy dorosła zaczęła głosić własne poglądy na temat naszej rasy. Miała wielki dar przekonywania… część z nas dała się omamić. Ona nie posłuchała nawet ówczesnego Wielkiego Mistrza. Druga natomiast stała się złotoaurą. Próbowała przekonać siostrę, później już pokonać wskutek czego sama zginęła. To nie było jedyne morderstwo którego dokonała. Otrzymałem list informujący mnie, że Wielki Mistrz wybrał mnie na swojego zastępcę. Kilka dni później został zabity… przez moją własną córkę. Próbowała podrobić list twierdzący, że to ona jest następczynią. Na jej szczęście odkryto, że mój list jest prawdziwy. Uciekła wówczas z własnymi zwolennikami na zachodnie pustkowia.
-Czy twoja córka, Wielki Mistrzu to…
-Masz rację. Zwano ją Rakotis.
Byłam zszokowana. Teraz siedzę w blasku księżyca w pokoju. Nic nie rozumiem. Nie muszę rozumieć

                                                                                                                                                   
                                                                                                                                                   Minty”

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział, tylko... jedna taka rzecz... która mi nie pasuje...
    "-Wielki Mistrzu, ja rozumiem, że źle się dziać będzie jeśli mój dziennik wpadnie w niepowołane ręce."
    Niepowołane RĘCE? Bardzo łatwo można się potknąć na takich powiedzeniach, w których mowa przykładowo o rękach. Jeżeli jest to możliwe, wypada wtedy ręce zamienić na kopyta ;)

    OdpowiedzUsuń